Większość znawców motoryzacji zabytkowej (czyli wszyscy) na pytanie gdzie jest najwięcej pojazdów zabytkowych bez zastanawiania się wskaże Francję (Muzeum braci Schlumf), ewentualnie Niemcy (Muzeum Sinsheim)lkub USA (Muzeum w Las Vegas). Niektórzy czasami nawet zaryzykują i powiedzą, że w Polsce. Co prawda, jakiegoś specjalnie wielkiego muzeum motoryzacji nie posiadamy, bo to co mieliśmy najcenniejsze, to za komuny pozamienialiśmy na niemieckie 190- tki w dieslu. Po upadku ustroju wywieźliśmy resztę, ale wtedy byliśmy już „cwaniaki” i do „okularników” kazaliśmy sobie dorzucać kasę – zawsze te parę tysiaków marek więcej.
Ale dosyć tych żartów. Chciałbym wam przedstawić miejsce, które mnie – jako miłośnika motoryzacji zabytkowej – po prostu podcięło! To Litwa – kraj, w którym rocznie odbywają się dwa rajdy pojazdów zabytkowych. Ale samochody, które tam prezentują, rozgrzewają krew na całym świecie!
Oczywiście największe i najbogatsze kolekcje znajdują się w prywatnych rękach i nie są udostępniane do zwiedzania. Trzeba być zaproszonym przez właściciela, by je zobaczyć! Cudownym trafem byłem jednym z niewielu szczęśliwców, który przedarł pajęczyny u dwóch największych kolekcjonerów na Litwie.
Ale po kolei! Pojechałem na Litwę na zaproszenie gminy Druskienniki, która jest gminą partnerską naszego Zakroczymia (dla tych, co nie wiedzą gdzie to jest, przypominam historię o Fordzie modelu T z 1924 roku – w tej właśnie miejscowości ma firmę „luxury cars” Kretkowski Michał, bohater artykułu). Na Litwę pojechaliśmy z grupą władz samorządowych oraz kilkoma kolekcjonerami z Polski.
Ugościli nas obiadem, wódeczką i było w sumie przyjemnie. W pewnym momencie w naszym towarzystwie pojawił się Litwin, który pochwalił się, że ma kilka pojazdów zabytkowych i jeśli byśmy chcieli obejrzeć, to nas zaprasza. I do swojego kolegi też, bo tamten również ma kilka pojazdów, a on widzi, że się interesujemy samochodami zabytkowymi. Super! Władowaliśmy się w samochody i fru. Gdy podjechaliśmy pod jego dom, pierwsze co mi się rzuciło w oczy to Packard z 1919 roku, w super oryginalnym stanie. Obok niego coś, koło czego chodziłbym trzy dni i nie zajarzył, że to Mercedes 550 K, pomalowany na zielony metalik. Do tego ucięty dach i zrobiony na amerykański, no może nie hot rod, ale blisko. Mówię Wam, kosmos! Ktoś kiedyś miał fantazję! Teraz wydaje mi się, że nasz gospodarz, który pewnie go odkupił od „tunerów”, pokazał go nam jako pierwszego, żebyśmy opowiadali, że na Litwie z 550-tek robi się ślubowozy!
To oczywiście nie był koniec. Nasz gospodarz wsiadł do swojego Mercedesa230 kabriolet B (auto z arcyciekawą historią, oczywiście warte absolutny kosmos finansowy) i poprowadził nas, najpierw asfaltem, z którego zjechaliśmy na budowaną dopiero drogę, po czym minęliśmy cywilizację. Gdy skręciliśmy w dróżki, które absolutnie moim zdaniem nie mogły nas kierować do niczego specjalnego (bo kto by się tłukł codziennie po takiej dupie), moim oczom ukazała się ogromna posiadłość, położona trochę w szczerym polu. Podwórko ogromne, które, w oczekiwaniu na kolegę naszego przewodnika, lustrujemy. Ku mojemu zdumieniu, znajduje się tu połowa polskiej potęgi lotniczej! Widać, że właściciel kupuje wszystko co mu zwożą. Samych MIG-ów i Su 22 to parę sztuk w różnym stanie znalazłem w trawie. A poza tym czołgi, ciężarówki i tym podobne sprzęty.
Wrażenie robiła gigantyczna lampa z czasów II wojny do wyszukiwania samolotów wroga w ciemnościach. Miała średnicę trzech metrów i osobny, ogromny agregat do zasilania. Podobno jak robią grilla to ją odpalają, a wtedy dzwonią z NASA, żeby zgasili, bo na międzynarodowej stacji kosmonauci nie mogą spać przy takim świetle!J. Zwróciłem też uwagę, na znajdującą się przy posiadłości olbrzymią zieloną halę – jakieś trzy tysiące metrów. Początkowo myślałem, że to jakiś rolniczy biznes i pewnie za dopłaty gość postawił nowoczesną oborę albo inną biogazownię. Ale intrygujące było małe logo Hispano Suizy na tej hali.
W międzyczasie pojawił się właściciel tego podwórka pełnego osobliwości głównie lotniczych i militarnych. Rączka na powitanie i gość zaprowadził nas do tej zielonej hali. Gdy ją otworzył, pierwsza moja myśl to, że niemożliwe, żeby jeden gość miał tyle samochodów. Cała hala załadowana wszystkim co ma silnik. I to tak gęsto, że nie ma gdzie postawić nogi. Szczena mi opadła do ziemi i to bez przesady!
Poszliśmy, a raczej zaczęliśmy się przeciskać między sprzętami. Zobaczyłem ogromnego America La France z 1925 roku i pomyślałem, że się pomądrzę, że w Polsce są takie trzy. Przeszło mi, gdy gospodarz spokojnie odpowiedział, że tak tak, on wie, ale akurat ten egzemplarz to jedyny La France z silnikiem 17-litrowym, bo w standardzie były 14-litrowe! Co było robić, położyłem uszy po sobie.
A za chwilę zobaczyłem coś co mnie naprawdę zauroczyło, tak, że po prostu zaniemówiłem! Samochód tak zjawiskowy i nieprawdopodobny, że nie da się tego opisać! Według relacji gospodarza, kupił go on od szwajcarskiego bankiera, w którego posiadaniu był wiele lat. Ten sprzedał go, gdy w aucie zepsuł się silnik i po oddaniu do naprawy do jakieś wyspecjalizowanej firmy, otrzymał taki kosztorys, że stwierdził, że go nie stać. Szwajcarskiego bankiera! Nasz Litwin kupił to auto z zepsutym silnikiem, za kwotę, której nie chciał zdradzić. Ale taki wóz kosztuje miliony euro! Ten wyjątkowy samochód to szwajcarska marka Hispano Suiza – absolutny luksus lat 20-tych! Dodatkowo ten egzemplarz był jednym z trzech zbudowanych na specjalne zamówienie.
Spróbuję go Wam opisać – jest to wizja sportowego wozu wielkości małej ciężarówki (a raczej motorówki), kształt absolutnie wyjątkowy. Do tego oczywiście czerwona kabina, a raczej coś, co autor miał na myśli, jako wnętrze sportowego luksusowego wozu. Jak się do niego wsiada, nie mam pojęcia, bo górna krawędź otwartego nadwozia kończyła się na 1,50 metra! Właściciel mówi, że udało mu się znaleźć taki silnik (gdzie znajduje się silniki do Hispano Suizy, którą zrobiono w trzech egzemplarzach?). Ale on też nie wiedział, jak się wsiada, bo nigdy nim nie jeździł ! Jest zbyt cenny, jak większość pojazdów które posiada! W sprawie tego auta już kilkakrotnie dzwonili do niego organizatorzy największego rajdu w Szampanii, w którym bierze udział tysiąc najpiękniejszych samochodów z całego świata, z prośbą o pokazania tej Hispano Suizy. Ba, obiecali mu nawet główną nagrodę, którą jest taka ilość skrzynek szampana, ile waży właściciel. A ten beznamiętnie od lat odpowiada, że jest mu miło, ale dziękuje! Tak czy siak, za ten samochód na pewno byłbym w stanie zabić!
Kontynuowaliśmy wycieczkę po hali, a przy każdym samochodzie właściciel opowiadał jego historię. Zadziwił mnie jeszcze żółty bolid z 1919 roku z gigantycznym silnikiem.
Był w remoncie, ale na ukończeniu, bo gospodarz ma swoich specjalistów i odnawia te pojazdy u siebie. Moją uwagę zwrócił stojący obok tego samochodu duży silnik. Zaintrygował mnie, bo konstrukcja raczej samolotowa niż samochodowa. I tutaj usłyszana opowieść wpędziła mnie w depresję do końca zwiedzania. Silnik pochodzi od dwupłatowca rosyjskiej produkcji z 1916 roku.
Gospodarz podał nazwę, ale nic mi nie mówiła i natychmiast zapomniałem. Otóż tych, w całości rosyjskich samolotów, zrobiono 8 sztuk Służyły do obsługi wypraw alpinistycznych na dwa szczyty: jeden to Pik Lenina i znajdujący się obok, też Pik, ale nie pamiętam jaki. Dwupłatowiec był przystosowany do niskich temperatur i do lądowania w rozrzedzonym powietrzu na lodowcu. Lądował, wyładowywał sprzęt i natychmiast startował, aby nie zamarzł silnik w samolocie! Przy którymś z lądowań w 1920 roku egzemplarz ten uległ awarii i nie był już w stanie wystartować. Pokrył się lodem i z czasem pochłonął go lodowiec. W 1967 roku u podnóża góry powstał gułag i więźniów zapędzono na cztery tysiące metrów, aby odkuli samolot z lodu i znieśli na dół. Był on potem przez wiele lat eksponatem w muzeum techniki w Rosji. A ponieważ nasz gospodarz był wielkim miłośnikiem rosyjskiej techniki inżynierskiej, zamarzył o dołączeniu tego samolotu do swojej kolekcji. Okazja nadarzyła się w czasie pierestrojki w 1993 roku, więc nie zwlekając, kupił… całe muzeum, żeby mieć ten samolot! Nic dodać, nic ująć!
Po zwiedzaniu hali, miałem szczęście, bo gospodarz zaprosił mnie do swojego domu, w którym obok salonu, ma warsztat. Składa w nim najbardziej wyjątkowe wozy. Akurat na ukończeniu był Mercedes Nurnberg z 1924 roku – czy mercedesiarzom coś to mówi? Widziałem różne przedwojenne merce, ale ten jest królem ich wszystkich (podobnego widziałem w Baden Baden). Absolutny unikat. Nie mam zdjęcia, bo gospodarz prosił, żeby w części domowej nie fotografować.
Nie będę was zadręczał, zobaczcie na zdjęciach jak wygląda prywatny raj samochodowy. Na koniec wycieczki durno spytałem gospodarza, gdzie on te samochody kupuje. Odpowiedział, że na całym świecie. Więcej pytań nie zadawałem.
Nie da się opisać co tu widzę. Nie wiem czego nie widać. Pytanie jest takie. Czy dało by się odwiedzić tego Kolekcjonera. Jesteśmy Zwartą grupą zbierającą ciągniki i inne pojazdy. Gdzie można to zobaczyć i czy w ogóle można? Pozdrawiam Jacek Grzywacz.