Jak budowałem swój dom pod Warszawą to zachowałem stałe proporcje domu czyli 100 m2 powierzchni mieszkalnej oraz 100 m2 powierzchni garażowej! Czyli niby luz, a jednak po latach okazało się, że i tak układam tu bryki piętrowo! Zwłaszcza na zimę. Ale nie o chacie mam pisać, tylko o trzódce, która na działce mieszka, plącząc się pod nogami od świtu do zmierzchu. Moim pechem jest to, że mieszkam… obok schroniska dla psów i kotów. Niby nic, ale jak była budowa mojej chaty to siedzieli tam przez pół roku robole. Ba, nawet przywieźli ze sobą przyczepę z Julinka (kiedyś była tam szkoła cyrkowa i stały „tabory”). W przyczepie było 10 łóżek i kuchnia. Niestety brak był toalety, ale od czego jest Toi Toi dla pełni luksusu! Więc panowie mieszkali tam i nocowali, jedynie, z tego co zauważyłem z dużą dozą niechęci, raz w miesiącu jechali na weekend do domu. W dzisiejszych czasach to już prawie w zaniku, teraz ekipa budowlana przyjeżdża busem, mądrzy się i o 16-tej daje nogę do domu. Ale moi robole to była prawdziwa szkoła budownictwa. Panowie pracowali, gotowali, spali i nawet panienki po wypłacie zapraszali do mnie na działkę, chwaląc się, że to ich chata! (na szczęście zawsze mnie to omijało, ale sąsiad się skarżył, że sodoma i gomora). Czytaj dalej Bądź Pan człowiekiem, czyli skąd u mnie sfora psów!